Inger Frimansson "Dobranoc, kochanie"
„Justine
Dalvik mieszka samotnie w rodzinnym domu. Oboje rodzice już nie żyją, a
dziewczyna wciąż nie może się otrząsnąć z koszmaru, jakim było jej
dzieciństwo. Upokarzana i dręczona przez macochę nie miała wokół
przyjaznej duszy. Późniejszy związek z o wiele starszym od niej
kochankiem przyniósł kolejne cierpienia.”
Nie jest to opowieść łatwa i przyjemna. Wręcz przeciwnie. Czuć tu trzeszczący lód i ostre jak brzytwa słowa. Żadnych ciepłych uczuć. Jest to historia przejmująca, tak okropna, tak brzydka, niesprawiedliwa, że nie prawa zdobyć uznania w czasach miłości do sztucznego, nieprawdziwego piękna. Nic w życiu Justine Dalvik nie jest takie, jak być powinno. Do tego nie stała się ona na przekór przeciwnościom losu wzorem wszystkich cnót, tak jak współcześni bohaterowi by zrobili. Wręcz przeciwnie….
W tych „pięknych” czasach nie ma miejsca na brudny realizm.
Bardzo podoba mi się język tej książki. Zimny, oszczędny. Prostota- to moje ukochane słowo. W „Dobranoc, kochanie” znajduję tej prostoty wystarczająco.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz