Cmentarz Zapomnianych Książek
Pierwszą książką Zafona z tego cyklu, jaką przeczytałam była „Gra anioła”. Przez pomyłkę prawdę mówiąc. Na liście 100 książek… jest „Cień wiatru”. Na moje szczęście pomyliłam się przy zakupie.
Przeczytałam
„Grę anioła”, później bardzo szybko „Cień wiatru”, następnie „Więźnia
nieba”. Z niecierpliwością czekam na „Labirynt duchów”- czwartą część
cyklu.
Od
zamknięcia okładki ostatniej książki bardzo trudno jest mi się zabrać
za cokolwiek innego. Takie wrażenie, jakie zrobiła na mnie ta opowieść,
jest trudne do opisania. To prawdziwe piękno, magia. Tak, to najlepsze
słowo, jakim można opisać całą opowieść- MAGIA.
W
„Grze anioła” poznajemy Davida Martina, początkującego pisarza, który
marzy o napisaniu powieści. Na swoje nieszczęście trafia do przeklętego
domu z wieżyczką, poznaje tego równie przeklętego pryncypała-
Corelli’ego.
W tej części poznajemy również starego pana Sempere i jego syna.
Jest
jeszcze Isabella. Cudowna, bystra, bezpośrednia Isabella, co do której
nawet się nie domyślałam, jak dużą rolę odegra w całym cyklu.
W
„Cieniu anioła” poznajemy z kolei Daniela Sempere- syna Isabelli i
młodego Sempere! I choć byśmy pewnie nigdy na to nie wpadli, to on jest
główną postacią całego cyklu.
Tu mamy również okazję poznać tragiczną historię Juliana Caraxa i jego Penelope.
Te
dwie części są dość obszerne, czasem zagmatwane. Mimo różnych intryg,
tajemnic, to wierzyłam w każde słowo przeczytanie w „Grze..” i „Cieniu”.
Wierzyłam w Corelli’ego, w pełną tajemnic i zagadkowych zbiegów
okoliczności historię Davida. Ale na koniec trafiłam na „Więźnia nieba’.
Tu pojawiło się wiele pytań dotyczących przede wszystkim autentyczności
Davida. Nawiasem mówiąc, Davida, który urzekł mnie niemniej niż Julian
Carax Nurię. Przez chwilę poczułam smutek i pewien bunt. No bo jak można
tak pozbawiać mojego ukochanego bohatera nadnaturalnych, magicznych
właściwości. Ale na sam koniec moje wątpliwości zostały rozwiane, a ja
zamknęłam książkę wciąż z błogim uśmiechem na twarzy.
Bardzo
się cieszę, że najpierw przeczytałam „Grę anioła”, choć teoretycznie
jest ona częścią drugą. Chronologicznie jednak to właśnie ta część jest
pierwsza, po niej dopiero „Cień wiatru”, a następnie „Więzień”.
Ostatnia
(jak dotąd) część jest najcieńsza i najlżejsza. I dobrze, bo pozwala na
wzięcie oddechu po dwóch poprzednich opowieściach.
Natomiast jeśli chodzi o moje uczucia po przeczytaniu tego dzieła…
Jest
to najwspanialsza, najpiękniejsza historia, jaką w życiu poznałam. Choć
dużo czytam, dużo różnych opowieści poznałam, a im dłużej żyję, tym
bardziej moja granica wrażliwości się przesuwa, sprawiając, że z biegiem
lat bliżej mi do głazu niż do samej siebie jeszcze w wieku nastoletnim,
to Cmentarz Zapomnianych Książek wstrząsnął mną, poruszył najgłębsze we
mnie, ukryte gdzieś strefy, o których istnieniu nawet nie wiedziałam.
Magia
nie musi oznaczać hokus-pokus, czary-mary, w kapeluszu królik stary.
Magia może być między nami, zwykłymi śmiertelnikami, jeśli tylko sami
tego zechcemy.
Jest
wiele magii także w poznawaniu takich czy innych opowieści. Kiedy
otwieramy książkę, zaczynamy czytać, wchodzimy w świat, w umysł, w duszę
jej autora. Czy to nie jest piękne? Mogę zamknąć oczy na prostą
rzeczywistość. Przez chwilę tak prozaiczne czynności i elementy życia,
jak zmywanie, sprzątanie i praca znikają. Nie ma ich. Jestem tylko ja i
ten magiczny świat. Może być to Barcelona Zafona, a może być każde inne
miejsce na ziemi, niebie czy w innej rzeczywistości. Bolesne bywają
tylko powroty. Kiedy poznajemy tak piękne, poruszające historie, zwykłe,
codzienne życie może po pewnym czasie nie wystarczać. Może być zbyt
miałkie.
„Telewizja,
mój kolego, to antychryst i ośmielam się twierdzić, że wystarczą trzy
lub cztery pokolenia, a ludzie nie będą wiedzieć, jak się samemu bąki
puszcza, człowiek wróci do jaskiń, do średniowiecznego barbarzyństwa i
do staniu zidiocenia, z którego pierwotniak pantofelek wyrósł już w
okresie plejstocenu. Ten świat nie zginie od bomby atomowej, jak
prorokują gazety, ale umrze ze śmiechu, ze strywializowania, z obracania
wszystkiego w żart, na domiar złego w kiepski żart.”
„Są
głupi, a nie źli. – zaprotestował Fermin. – Głupi. To nie to samo. Zło
zakłada jakąś moralną determinację, jakiś zamiar i pewną myśl. A głupiec
nie pomyśli ani się nie zastanowi. Działa instynktownie, jak zwierzę,
przekonany, że robi dobrze, że zawsze ma rację; dumny, że przypierdala,
za przeproszeniem, każdemu, kto widzi mu się inny od niego samego, i
wszystko jedno, czy dlatego, że innego koloru, wyznania, języka,
narodowości, czy też, jak w przypadku don Federica, dlatego, że lubi
inaczej spędzać czas wolny. Źli ludzie jeszcze mają swoje miejsce na
świecie, zbyteczni są skończeni głupcy.”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz