Jo Nesbo „Pierwszy śnieg” - żeby nie było, że nie próbowałam
Raczej nie
sięgam po książki, które są popularne. Zdecydowanie stawiam na
te, które mi się akurat podobają, na które mam w tym momencie
ochotę itd. Zdaję sobie sprawę z tego, że z tego między innymi
powodu nigdy nie będę należała do szanownego grona poczytnych
blogerów. Jakoś to przeboleję ;)
Chociaż
skandynawskie kryminały są strasznie modne, to do tej pory miałam
kontakt tylko z sagą Millenium i to też niecałą. Ciąża to
jednak czas, kiedy mam więcej czasu na czytanie i czasem zwyczajnie
się nudzę. Zobaczyłam więc w kiosku książkę Jo Nesbo „Pierwszy
śnieg”. Stwierdziłam, że spróbuję, a co mi tam. Jak mi się
spodoba, to będę miała co czytać bez jakichś poszukiwań – tym
bardziej, że akurat powieści tego autora dostępne są w
prenumeracie.
Spróbowałam,
przeczytałam i wiem teraz, że:
zdrowiej
wyjdzie mi dotarganie swojego ciążowego brzuchola do biblioteki
choć raz w miesiącu i przytarganie stamtąd jakiejś choćby jednej
książki, której czytanie da przyjemność i mi, i mieszkance tego
brzucha, czyli Zosi i która zostanie gdzieś tam w głowie na długo,
o ile nie na zawsze.
Morderca,
który zabija kobiety w dniu pierwszego śniegu. Harry Hole to
faktycznie bystry detektyw, ale nie posiada jakiejś charyzmy, która
by przyciągnęła mnie do całej opowieści. Jest wiele ofiar,
całkiem sporo pytań. Kilka razy wydaje się, że zagadka już
została rozwiązana, że sprawca został znaleziony, ale okazywało
się, że to jednak nie koniec. Osoba sprawcy zbrodni trochę mnie
zaskoczyła. Jeśli chodzi o zbudowanie akcji, budowanie napięcia,
to tak naprawdę nie można niczego zarzucić autorowi. Ale sama
akcja to nie wszystko. Uczuciowości, magii i emocji ma ta powieść
mniej więcej tyle, co sokowirówka. I w sumie chyba tego mi
najbardziej brakowało.
Nie
twierdzę, że powieść była zła, bo przecież jest cała masa
fanów tego autora i jego książek. Może po prostu ja szukam czegoś
innego. Nie lubię poznawać historii, o których tak łatwo
zapomnieć. I które nic absolutnie nie wnoszą do mojego życia.
Każda spotkana historia może wnieść coś nawet malutkiego, jakąś
jedną ideę. Kiedy pozostaje po niej coś takiego, wiemy, że warto
było ją poznać. A jeśli nie pozostanie nawet takie trochę, to po
co zaprzątać sobie głowę i marnować czas?
I tak,
dotargałam Zosię do biblioteki. Wypożyczyłam dwie dobre książki.
Zamówiłam też dwie kolejne i taki zapas wystarczy mi do dnia
porodu, który zresztą już niedługo.
Akurat tej książki nie czytałam, ale ogólnie, pomimo, że uwielbiam kryminały, to do tych skandynawskich też się nie mogę przekonać. Moim faworytem jest Sebastian Fitzek i na razie pozostaję wierna temu właśnie autorowi.
OdpowiedzUsuńDużo zdrowia dla Mamy i dla córki ;)
Nie słyszałam nigdy o tym autorze, ale jeśli się spotkam z jego książką, nie omieszkam przeczytać :)
UsuńSerdecznie dziękujemy :)
Akurat żadnej książki tego autora nie czytałam, choć miałam duże chęci lecz zawsze brakowało mi czasu. Za to wybrałam się na ekranizacje tej książki do kina. Film może miał pewne niedociągnięcia, ale ogólnie przypadł mi do gustu.
OdpowiedzUsuńNad filmem też się zastanawiałam, ale chyba poczekam na możliwość obejrzenia go w domu. Pozdrawiam :)
UsuńCała historia o Harrym rozkręca się w sumie dopiero od trzeciego tomu. Zresztą nie każdy musi lubić Nesbo:)Podszyta kryminałem powieść, która coś wnosi do życia to np."Norweskie noce" - Derek B. Miller, które szczerze polecam.
OdpowiedzUsuńWszystkiego dobrego dla Was:)
Dziękuję :)
UsuńKto wie, może kiedyś się tak zdarzy, że wciągnie mnie cała seria:)